#TBT Oryginalnie ta zapowiedź była opublikowana w innym miejscu: https://kateem.wordpress.com/2009/07/15/mamma-mia/

Wielbicielką utworów ABBY nie jestem i raczej sceptycznie podeszłam do oglądania tego filmu. Zdecydowałam się jednak wyrobić sobie własne zdanie przede wszystkim ze względu na obsadę: wspaniałą Meryl Streep, fantastycznego Colina Firtha czy też nieco prowokującego Pierca Brosnana. I póki wrażenia z filmu są świeże warto je spisać bo potem albo zapomnę o filmie albo spodoba mi się bardziej i nici z recenzji.

Początkowo film mnie nieco irytował, jest kiczowaty, płytki i odrobinę tandetny ale gdy to zaakceptujesz przestając oczekiwać interesującej fabuły możesz się świetnie bawić oglądając ten musical.

1200x630bbMamma Mia! to fantastyczne ruchome obrazki, sporo dystansu i kawałek niezłej zabawy. Ma być ładnie, frywolnie i z radością i tak właśnie jest.

Meryl Streep jako Donna jest fantastyczna jak to tylko Meryl potrafi. Uważam że ta kobieta ma niesamowitą powierzchowność. Czasami patrząc na nią zastanawiam się czy można ją nazwać ładną. Wydaje mi się, że to słowo w żaden sposób jej nie opisuje. Ona jest pięknością nie tylko ze względu na wygląd ale także na charyzmę. Jest boska i niewiele jest kobiet na świecie które mógłby się z nią równać. W Mamma Mia! jest bezpretensjonalna i bezkonkurencyjna.

Dodatkiem do Donny są jej przyjaciółki – prawdziwe dynamiki (Julie Walters i Christine Baranski). Choć na początku filmu wydaje się, że to przyjaciółki Sophie będą stanowiły malownicze tło to jednak takie prognozowanie na szczęście się nie sprawdziło i to Dynamiki Donny nadają ton opowieści. Są fantastyczne: radosne i frywolne.

Napisałam wyżej, że Pierce Brosnan jest prowokujący. To nie całkiem jest adekwatne słowo. Pierce zazwyczaj gra jak drewniany kołek ale czasami wychodzi to wprost niebywale (uwielbiam Aferę Thomasa Crowna z nim i Rene Russo – Pierce świetnie się sprawdza w konwencji tej nowoczesnej bajki o luksusie i namiętności). Tutaj Pierce jest uroczo tandetny. Gdy śpiewa trudno nie pomyśleć sobie o Enrique czy innym BakstreetBoysie, który umiera ze wzruszenia i cierpi za miliony (wspaniałym polskim przykładem tego Milijona jest Małaszyński w Magdzie M.). Brosman jest bezkonkurencyjny w swym śpiewającym wzruszeniu. Schematyczny, przerysowany, cudowny.

Pora na Colina czyli przykład wręcz ikonicznego Brytyjczyka (Kiedy Dona pyta się go co robi na wyspie odpowiada, że jest spontaniczny – prosty humor przy którym nieelegancko parskam śmiechem – łatwy żart i zgodny z oczekiwaniami ale jakże miły). Colina oczywiście kocham za Dumę i uprzedzenie (pan Darcy Firtha i pan Darcy Matthew Macfadyena to dwie zupełnie różne postacie). Jego rolę w Mamma Mia! można jedna porównać raczej do roli w Bridget Jones a w zasadzie do scen walki w obu jego częściach. W Bridget Firth i Grant biją się jak brytyjscy przedstawiciele klasy średniej, to żaden Fight Club to farsa ale jakże pełna zaangażowania emocjonalnego. Podobnie jest w Mamma Mia! Bohater grany przez Colina jest sztywno-brytyjski ale trafia na malowniczą wyspę i żywe wspomnienia swej bardziej awanturniczej młodości więc kończy tańcząc w stroju disco do piosenek ABBY (dodam, że tańczy tak jak Mark Darcy się bił).

Film jest naprawdę rozbrajający. Wśród materiałów dodatkowych na DVD znalazła się między innymi informacja o tym jak dobierano tancerzy, który mieli odgrywać rolę przyjaciół pana młodego – decydująca role odgrywała ich fizyczność ze względu na to, że często mieli tańczyć w strojach plażowych. Efekt świetnie się prezentuje gdy panowie tańczą na przystani – czysta zabawa.

Czy polecałabym ten film? Chyba jednak nie. Jest zabawny i radosny ale gdyby nie chęć zobaczenia cudownej Meryl i urzekającego Colina nie sięgnęłabym po ten film. Ale jeśli komuś wpadnie w ręce albo będzie miał ochotę na trochę lekkiej zabawy to może rzeczywiście polecam.

PS. To nie jest film z zagadką kto jest ojcem panny młodej.


zapowiedź | recenzja (tbt) | recenzja